Ku własnemu zaskoczeniu drogę do grobu, w którym spoczywają szczątki mojego dziadka, odnalazłem szybko. Choć nekropolia na Máximo Gómez swoimi rozmiarami nie może równać się podmiejskiemu cmentarzowi Chrystusa Odkupiciela, który widziałem przy okazji pogrzebu Luisa i z którego szczęśliwie udało mi się wrócić w stanie niepociętym, struktura grobów i ich chaotyczne rozmieszczenie sprawiają, że można tam poczuć się jak w labiryncie. Murowane, wysokie na jakieś 2-2,5 metra, z zakratowanym zwykle wejściem budyneczki, większe lub mniejsze, pobielane, kolorowe, otynkowane, o gołych ścianach. Między nimi kręte, wąskie przejścia. Wewnątrz grobu ołtarzyk zawierający zdjęcie nieboszczyka solo, nieboszczyka z rodziną lub grupy nieboszczyków, jakaś pamiątka, sztuczne kwiaty. Kamienne tablice z podstawowymi danymi osobowymi zdobią front budowli, zmarli rodzin mniej zamożnych muszą zadowolić się bazgrołem wyrytym palcem w świeżym tynku albo namazanym flamastrem na pustaku. Gdzieniegdzie epitafia, czasem długie i wyszukane, czasem równie proste, co szczere (rozczulił mnie dopisek „dobra kobieta”). Groby niewyposażone w kraty, wnioskuję to po śladach, są nierzadko świadkami miłosnych zbliżeń i świętokradczych wypróżnień.
Gdy załatwiłem już sprawy rodzinne, pozostawało mi tylko dopełnić rytuału. Skierowałem się w stronę bramy, gdzie odnalazłem w końcu grabarza. Spytałem go o bóstwo, a on z konfidencjonalnym uśmieszkiem wskazał mi właściwy grób. Z czterech stron otoczona żelaznymi kratami kamienna płyta i słup zwieńczony krzyżem noszą wyraźne znamiona kultu. Wszędzie niedopałki cygar, resztki stearyny, ziarenka kawy i amerykańskie centy. Zaciągnąłem się dymem i popadłem w zadumę, przerwaną po jakimś czasie przez strażnika. Niedawno władze cmentarza postanowiły w dość arbitralny sposób ograniczyć ofiary, co zresztą spotkało się z licznymi protestami. – Żadnych świec, zrozumiano? – pouczył mnie uzbrojony w strzelbę cieć. Uspokoiłem go, bo i tak żadnych nie miałem. Tylko jedno cygaro, które wypaliłem do połowy, drugą pozostawiając przy grobie, by dopalił je Barón. Zastanawiałem się, dlaczego upodobał on sobie akurat walutę imperium. Czy dlatego, że w mniemaniu wiernych symbolizuje ona coś lepszego niż peso? Odpowiedź jest chyba znacznie bardziej trywialna. Peso rozkradziono by błyskawicznie, a setne części samego wszechpotężnego dolara nie mają tu żadnej wartości ziemskiej.
Barón del Cementerio zamieszkuje grób pierwszej pochowanej na cmentarzu osoby. Stanowi rodzaj łącznika ze światem zmarłych czy też z niebiosami. Dzięki cennym znajomościom, jakie tam posiada, powszechnie czczony jest na całej wyspie. Utożsamia się go ze świętym Eliaszem Prorokiem z Góry Karmel, za towarzyszkę ma Barón świętą Martę Władczą dzierżącą węża. Wierni ofiarowują mu kawę, pieniądze, palą świece, okadzają dymem tytoniowym i odmawiają modlitwy. Oto przykładowy zestaw próśb:
„Barónie, opiekunie cmentarza, po trzykroć przywołuję twe święte imię, byś wsparty potężną siłą Samsona przydzielił mi opiekę najbliższych ci duchów. Niech sprawią, by nikt nie postępował zdradziecko wobec mnie i moich krewnych, by sprawiedliwość ziemska nie ścigała mnie ani nie skazała, i aby wszelkie przewrotne zamiary, jakie miałby wobec mnie mój nieprzyjaciel, zwracały się przeciw niemu, aż upokorzony padnie u mych stóp. Amen.”
Następnie należy jeszcze zmówić Ojcze nasz i Zdrowaś Mario – nierozsądnie byłoby pominąć główne bóstwa panteonu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz